- B-Joo! - głośny krzyk przepełniony szlochem rozszedł się we wszystkie strony. - B-Joo!
Kiedyś, gęsto rósł tu las, który otaczał jezioro, a teraz, wszystko było zniszczone. Drzewa, krzaki oraz zwierzęta. Wszystko zmienione w popiół. Nie zostało nic, co można by było nazwać żywą istotą.
Białowłosy chłopak biegał jak szalony, poszukując swojego przyjaciela. Łzy zasłaniały mu pole widzenia, ale on biegł. Biegł po nadzieję, że to wszystko jest jednym z tych koszmarów, które go prześladowały. Suche gałęzie trzaskały mu pod stopami, zaś ziemia była miękka i grząska od wody, która zniknęła w przeciągu paru sekund.
Nogi zaczęły go boleć, aczkolwiek nie poddawał się. Coraz więcej ludzi wyłaniało się zza drzew, które przetrwały, zainteresowani tym, co się wydarzyło w środku nocy. Chłopak potknął się i upadł ze stęknięciem.
- B-Joo - zaszlochał, po czym uderzył pięścią w błoto. - To nie miałeś być ty...
Podniósł się do siadu i spojrzał w górę. Ciemne chmury rozeszły się, uwalniając księżyc. Małe punkciki świeciły wokół niego, jakby ktoś rozłożył tam dywan, po którym tylko nieliczni mogli stąpać. Po policzkach spłynęły mu łzy.
- Noc tysiąca gwiazd - wyszeptał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz