piątek, 12 września 2014

The Last Prophecy - Rozdział I: Dziewiętnasty





Informacje ogólne:
Zespół/Paring: ToppDogg
Typ: Seria I
Od autorki: Nieodzyskany, z umysłu przepisany pierwszy rozdział. Nie jestem z niego zadowolona, ponieważ zaginęły mi z niego dwie strony, ale cóż. Ma swój urok, bo inaczej nie powiem. Na tym świat się nie kończy, następne powinny być lepsze.






Każdy na świecie postrzega życie inaczej. Dla jednych jest to cykl przemian i reakcji fizycznych oraz chemicznych, inni widzą to jako śmiertelną chorobę, lecz garstka uważa, że życie to walka. Starają się w jakikolwiek sposób przeciwdziałać nieszczęściom, omijać sprawnie przeszkody, ale też cieszyć się tym, że im się udało przetrwać najcięższe chwile.
W tym wymiarze, to magia była główną ostoją. Nawet w jej kwestii istniał podział społeczeństwa. Większa część cywilizacji używała magii już od małego, zaś reszta, nienawidziła jej całą duszą i ciałem. Jednakowoż obie grupy były od siebie zależne. Ludzie nie używający magii zatrudniali magików, aby użyczyli im swoich mocy, oczywiście musieli im za to płacić. Można to było nazwać handlem.
Istniały tutaj najprzeróżniejsze rodzaje magii, a także stworzeń, których można było się obawiać. Jedno z głównych, handlowych miast nie było ogrodzone żadnym murem ani wodą, nigdzie też nie stali strażnicy oraz nie funkcjonowały żadne patrole. Mimo iż zagrożenie było realne, nie tylko ze strony stworów, ale także barbarzyńców, to ludzie swój strach chowali w najgłębszych zakątkach swego serca, aby zbyt często nie zawracać sobie zbędnie głowy.
Miasto te, zwało się Dosileum. Było drugim co do wielkości miastem po stolicy kraju, które też grało bardzo ważną rolę. Wokół rósł gęsty las, w niewielkiej części je osłaniając, ze względu na parę wysokich budowli. W samym centrum mieściła się siedziba władz, a tuż przed nią znajdował się staw. Wiele lat temu, gdy pierwsi osadnicy przybyli tutaj, oszczędzili go i trwał do tej pory jako główne miejsce zabaw oraz odpoczynku. Każdy tutaj był dla siebie jak rodzina, urządzali sobie grille, a także korzystali z chłodnej wody w ciepłe dni. Wystarczyło, aby słońce mocniej przygrzało, a wokół już było pełno ludzi wraz ze swoimi pociechami.
Dzieci wspaniale bawiły się w wodzie, aż w końcu przerodziło się to w przekomarzanie. Jedna z mniejszych dziewczynek ostatecznie stwierdziła, że wypłynie dalej niż jej koledzy i skierowała się na głębszą wodę. Dobrze jej szło, póki nie obróciła się, aby pokazać innym, jak daleko jest, lecz straciło równowagę i zniknęła pod taflą wody. Reszta oczywiście przyjęła to jako chwalenie się swoimi umiejętnościami, aczkolwiek gdy nie wypłynęła po niespełna minucie, dzieciaki wpadły w panikę. Krzyczały oraz wybiegły z wody jak opętane, a ich rodzice nie wiedzieli o co im chodzi. Jedna z matek od razu zdała sobie sprawę, że chodziło o jej córkę. Padła na kolana, prosząc ludzi o ratowanie jej jedynego dziecka. Wszyscy okazali poruszenie, ale nikt nie wiedział, w którym miejscu dziewczynka zniknęła.
W pewnym momencie, niewielkie bąbelki pojawiły się pod powierzchnią, aż w końcu było ich tak dużo, że woda zaczęła się piętrzyć. Po paru dłużących się sekundach, ze stawu wydobyła się ogromna, zniekształcona bańka. Ciemny, rozmazany kształt znajdujący się w środku przyciągnął spojrzenia wszystkich wokół. Jeszcze przez chwilę wodna kula lewitowała nad taflą wody, po czym powoli zaczęła sunąć w stronę brzegu. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy bańka zawiła nad lamentującą kobietą i pękła, tworząc mżawkę. Z jej wnętrza, wprost w ramiona matki, wypadła nieprzytomna dziewczynka. Kaszlnęła, wypluwając z płuc wodę, tym samym pokazując, że nic jej się nie stało. Matka podziękowała zebranym ludziom, tak naprawdę nie wiedząc, kto uratował bezmyślną dziewczynę.
Całemu zajściu przyglądał się młody, białowłosy chłopak, który pokręcił na to wszystko głową i odszedł.
Według niego, dla tych ludzi najgorszym zagrożeniem w tym stawie, był atak glonów na nogę. Żaden z rodziców nie pilnował swoich pociech, a potem można było zobaczyć skutki.
Dwudziesto jedno letni Hansol szedł spokojnie drogą, uważnie przyglądając się otoczeniu, mimo, że już nie pierwszy raz tędy przechodził. Hansol był chłopakiem, który wiele w życiu przeszedł. Jego rodzice byli przeciwni magii, więc nie mógł jej używać, chociaż bardzo tego chciał. Zakazali mu mówienia o niej, a nawet zabawy z dziećmi, które władały jakąkolwiek mocą.
Oczywiście, w takiej sytuacji musiał nastąpić bunt. Starał się potajemnie ćwiczyć swój żywioł wody, jednakże nauka z książek oraz treningi w samotności nie przyniosły takich rezultatów, jakich oczekiwał. Wiele razy próbował przekonać rodziców do zapisania go do specjalnej szkoły, ale oni urządzali mu wtedy awantury, argumentując je tym, że magia wyrządza ludziom krzywdę, a nie pomaga.
Wszystko zmieniło się jakieś półmroku temu, gdy wrócił do domu, zaś ojciec od razu zaczął wyzywać go od bękartów i czarnych owiec w rodzinie, ponieważ widział, jak ćwiczy nad rzeką. Praktycznie mu nie odpowiadał, gdyż z czasem, tylko on miał do niego jakieś „ale” i czekał na zakończenie tego agresywnego monologu. Matka była już tym wszystkim zmęczona i wiedziała, że już nic nie zmieni sposobu życia jej syna, dlatego nie interweniowała w te sprawy. Cała kłótnia przebiegała dość sprawnie, póki ojciec nie zwalił całej winy na matkę. Hansol nie powstrzymał swojego gniewu, który przeniósł się na jego magię. Samowolny strumień wody uderzył w ojca.
Nie zrobił mu wielkiej krzywdy, jednakowoż uciekł z domu i nie pojawił się w nim przez około dwa dni. Po powrocie, okazało się, że rodzice zniknęli. Dosłownie zapadli się pod ziemię. Przez długie trzy miesiące musiał radzić sobie sam. Porzucił i tak już znienawidzoną szkołę i zaczął pracować, aby utrzymać siebie oraz dom.
Pewnego dnia wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Przyszedł o niego list, informujący o dostaniu się do jednej z najlepszej szkoły w kraju, gdzie magia była obowiązkiem. Radość wzrosła, gdyż okazało się, że to akurat placówka z tego miasta. Paręnaście razy sprawdzał dla pewności, czy nie jest to żart, jednakże podpisy rodziców były autentyczne. Ze względu na odległość, przeniósł się do akademika, lecz nie sprzedał rodzinnego domu, ponieważ miał zamiar jeszcze do niego wrócić.
Chodził do tej szkoły już przeszło trzy miesiące, aczkolwiek nadal niewiele umiał. Już po paru dniach był szczęśliwy ze względu, iż zdobył nowych przyjaciół, którzy zaoferowali mu pomoc oraz wsparcie. Dzięki nim, szybko przyzwyczaił się do panujących zasad, na dodatek większość z nich mieszkała w akademiku, wiec nie miał żadnych problemów z szukaniem ich. Codziennie, po zajęciach ćwiczył, starając się zminimalizować przepaść dzielącą go od innych. Zawsze przykładał się jak mógł, jednakże nie miał opanowanych podstaw, więc nie za każdym razem widać było jakieś poprawy.
Teraz, stanął pod ogromnym budynkiem, wykonanym z piaskowca. Rozchodził się w obydwie strony oraz dwa piętra wzwyż. Hansol zadarł głowę i spojrzał na wieżę zegarową, obok której, na tle błękitnego nieba, przeleciały ptaki. Westchnął cicho. Nieważne jak bardzo powoli wszedł, ciągle był półgodziny przed pierwszymi zajęciami. Obudziwszy się w nocy chociaż raz, potem nie mógł już zasnąć i po prostu wychodził z akademika.
Przeszedł przez wysoki łuk, przyozdobiony ręcznie wyrzeźbionym motywem różnych liści, który ciągnął się przez cały budynek. Popchnąwszy drewniane drzwi, znalazł się na długim, pustym korytarzu. Z westchnieniem ruszył przed siebie, w ogóle się nie spiesząc, bo nie miał po co. Rozglądał się na boki, poszukując choćby jednej żywej duszy, aczkolwiek większym prawdopodobieństwem było to, że ujrzy tutaj biegacza stepowego przelatującego między salami, niż jakiegoś człowieka.
Odetchnął głęboko, przystając na chwilę. Szkoła była otoczona osłoną, która blokowała magię oraz obniżała jej ilość. Z zewnątrz, nazywają to paradoksem, bo trzeba tutaj używać magii, ale jednocześnie nie można. Jest „włączona” przez całą dobę, z powodów oczywistych. Żaden z nauczycieli oraz wyżej postawionych nie chciał, aby doszło do tragedii. Każdy nowy uczeń, nie był przyzwyczajony do tak nagłych skoków poziomu magii w ciele. Hansol nadal źle to znosił, więc po paru minutach siedzenia w szkole, był okropnie zmęczony.
W pewnym momencie, po budynku rozległo się dość głośne kichnięcie. Rozejrzał się wokół, jednakże nikogo nie zobaczył. Wzruszył ramionami i zaczął iść dalej, po drodze nalewając sobie wodę do kubeczka. Pijąc ją, kątem oka zauważył młodego chłopaka, leżącego na jednym z parapetów. Częściowo był już na podłodze, ale Hansol nie mógł tak obojętnie przejść obok. Zastanowił się, czy to może on był potencjalnym źródłem głośnego kichnięcia. Podszedł do niego i nachylił się, czując delikatną woń alkoholu, zaś wzrokiem wyśledził podbite oko oraz guza na czole. Stwierdził, że impreza musiała być niezła, więc nie czuł potrzeby pomagania mu w obecnej chwili. Wolał się jak najszybciej oddalić, ponieważ ktoś przechodzący obok, mógłby pomyśleć, że on mu to zrobił.
W pośpiechu zmierzył do sali umieszczonej na końcu korytarza, gdzie teoretycznie mieli wszystkie swoje zajęcia. Wszedł do sali, po cichu zamykając za sobą drzwi. W przedostatniej ławce, w środkowym rzędzie, fioletowowłosy chłopak leżał na ławce, ewidentnie śpiąc. Bezszelestnie usiadł za nim i z uśmiechem, przesunął dłonią po jego plecach, a ten powoli uniósł głowę, odwracając się w jego stronę. Pociągnął nosem, zaś oczy były odrobinę przekrwione, jakby nie spał z pół nocy. W tej chwili, Hansol był pewien, że to nie tamten chłopak kichnął.
- Coś ty robił w nocy? - zapytał z rozbawieniem, lecz widząc, że chłopak zamyka oczy, schylił się nieco. – B-Joo?
Usłyszawszy swoje imię, uchylił powieki i spojrzał na niego, przeczesując swoje włosy.
- Walczyłem z przeznaczeniem, czyli przeziębieniem – odparł smętnie, całkowicie obracając się do niego przodem.
Hansol skinął głową, po czym zamyślił się na chwilę, jak zaczarowany wpatrując się w swoje dłonie.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne. Pytaj – B-Joo wzruszył ramionami, wyczekując pytania, jakie miał mu zamiar zadać.
- Czy… miałeś kiedy dziwne uczucie… - nie wiedział jak ma ubrać to w słowa, więc zawiesił się na moment. – Dziwne uczucie, że wydarzy się coś złego?
B-Joo uśmiechnął się i odchylił odrobinę do tyłu.
- Posłuchaj – podjął, uważnie przyglądając się Hansolowi, który widocznie ciężko przełknął ślinę. – „Złe przeczucie” to nie jest nic innego, jak obawa człowieka przed nieznanym. Każdy boi się przyszłości, gdyż jej nie zna. Wracając do twojego pytania. Tak, miałem kiedyś dziwne uczucie, ze zaraz coś się stanie i powiem ci, że stało się. Na moich oczach, koń mało nie stratował kilkuletniej dziewczynki, jednakże w porę odskoczyła, co było dziwne. Według mnie, to było jawne ostrzeżenie przed gorszą przyszłością – oparł brodę na dłoni i przyjrzał się Hansolowi, który obracał w palcach plastikowy kubek. – Ja się z tego śmieję, ponieważ żyję dniem dzisiejszym, a nie trzęsę portkami na jutro, bo a nuż złamię kark.
Hansol skrzywił się, wyobrażając sobie ten wypadek, a następnie zaśmiał się nerwowo, sam nie wiedząc czemu.
- Tak tylko zapytałem, bo miałem taki dziwny sen – wyjaśnił, zgniatając kubeczek w dłoni.
B-Joo zmierzwił jego włosy, kręcąc głową. Znali się raptem trzy miesiące, a czul się, jakby byli braćmi. Od razu odnaleźli wspólny język.
Przechylił zaciekawiony głowę.
- Na czym polegał ten sen?

Srebrzysty Księżyc całkowicie oświetlał stygnący już piasek pustyni. Nie była wielka, lecz panowały na niej niesłychane warunki, które trudno było zrozumieć. Mowa tu o wietrze. Wiatr ten, swoją prędkością i ciągle zmieniającym się kierunkiem wzbudzał piach do nieopanowanego tańca, utrudniając podróżnym wędrówkę.
Dwie postacie brnęły przez miękki grunt z chustami na całych głowach. Szli wprost na północ, a ich celem był gęsty las, oddalony od nich jeszcze jakieś dwieście metrów. Szli jeden za drugim, rzucając długie cienie na ziemię. Zaczynało robić się chłodno, co zaczęli odczuwać, jednakże pot bez najmniejszych problemów spływał po ich czołach. Zażarcie ze sobą dyskutowali, ledwo łapiąc oddech.
- Z końmi byłoby łatwiej – chłopak z przodu wyrzucił ramiona do góry, ukazując swoje oburzenie. - Gdybyś je przywiązał, to szybciej dostalibyśmy się do miasta!
- Gdybyś tak głośno nie krzyczał, to by nie uciekły – skwitował oskarżony, rozkładając bezradnie ręce, po czym zatrzymał się, ponieważ jego przyjaciel zrobił to samo.
- Gdybyś mnie nie wystraszył, to bym nie krzyczał – obrócił się w jego stronę i wskazał na niego palcem, zwalając całą winę.
- Przestańmy gdybać, bo nigdy nie wrócimy do miasta – mruknął, po czym kichnął, wyrzucając resztki suchego piasku z nosa.
Wiatr przestał dąć i zapadła całkowita cisza. Winowajca rozwinął chustę, ukazując swoje niebieskie włosy. Rozejrzał się na boki, w pewnym momencie podskakując z radości.
- Widzę Slumber Hillock! – zawołał wesoło i odszedł kawałek na zachód, mrużąc oczy.
Chłopak za nim prychnął pod nosem, uważając, że jest głupi.
- To góra piachu, a nie Slumber Hillock – skwitował sucho i obrócił się wokół własnej osi, z zastanowieniem ściągając brwi. – Widzę stąd miasto, morze oraz las…
- Czyli to musi być Slumber Hillock! – wskazał palcem przed siebie, w głębi duszy czując, że tym razem to on wygrał, a nie jego przyjaciel.
Dopiero po chwili poczuł dziwny niepokój i obejrzał się na chłopaka stojącego z tyłu, który właśnie pozbył się chusty. Jego zielone włosy były bardzo widoczne w świetle księżyca.
- Czy my przypadkiem nie jesteśmy w punkcie „Psyche”? – zapytał niepewnie, widząc jego skupienie wymalowane na twarzy.
Zielonowłosy wzruszył ramionami, uważnie patrząc na las, a następnie spojrzał na południe, gdzie było widać migające światła miasta. Punkt „Psyche” był miejscem, gdzie widać było wszystkie miejsca, które otaczały pustynię. Nie wiał tutaj też wiatr, co uchodziło za dziwne. Oczywiście powstały też legendy mówiące, że kto natrafił na „Psyche”, nie wracał żywy. Nikt nie wiedział, dlaczego, ale wszyscy samotni podróżnicy umierali, ponieważ chcieli zbadać to dziwne zjawisko. Podobnież są też większe grupy, roznoszące swoje przeżycia przez przejście przez punkt „Psyche”.
Nie słysząc żadnej odpowiedzi z jego strony, z powrotem zaczął wpatrywać się w górę Slumber, nad którą, jak złowroga aura, wisiał Księżyc. Cień rzucany przez górę był tak ogromny, że wystarczyło parę kroków, aby zostać przez niego pochłoniętym. W pewnym momencie, znad jednego ze wzgórz wyłoniły się jakieś ciemne postacie, które w szybkim tempie zbiegały w dół. Zmrużył oczy, aby przyjrzeć im się bliżej, lecz zaczęły biegać na boki jak stado spłoszonych jeleni, utrudniając mu zadanie. Odsunął się o krok, będąc zachwyconym ich zwinnością oraz szybkością, ale nie wyglądały na przyjazne. Czarne zmory zbliżały się do nich.
- Coś tu biegnie – odparł cicho, gdy cisza została przerwana przez głośny wrzask zielonowłosego.
Przestraszony odwrócił się do tyłu. Jego najlepszy przyjaciel wił się na ziemi w konwulsjach bólu, trzymając się za głowę. Doskoczył do niego i złapał za ramiona. Miał zaciśnięte powieki, a twarz wykrzywiał grymas cierpienia.
- Joonnie, co ci jest? – zapytał zdenerwowany i potrząsnął nim delikatnie, lecz ten nie zareagował, tylko rzucał się jeszcze bardziej. Przytulił go do siebie, ograniczając mu ruchy. – Jestem przy tobie, Joonnie. Uspokój się.
Spojrzał za siebie. Zmory były coraz bliżej, a on nadal nie wiedział, dlaczego jego przyjaciel tak bardzo głośno krzyczał.
Ponownie zapadła cisza. Hojoon stracił przytomność i bezwładnie opadł na przyjaciela. Niebieskowłosy wziął leżącą nieopodal chustę, zwinął ją, aby podłożyć mu pod głowę. Zostawił go na ziemi, a sam wstał i ruszył ku cieniom. Nie wiedział czym one są i czego chcą, lecz nie miał zamiaru bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń. Miał przy sobie osobę, którą musiał ochronić ze względu na wszystko.
Zatrzymał się parę kroków dalej. Przygarbił się odrobinę, zaś na usta przywdział perfidny uśmieszek.
- Zabawmy się – odparł cicho i rozłożył dłonie, które zapaliły się niebieskimi płomieniami.

Gdy nadeszło południe, nadeszła też upragniona przez wszystkich godzinna przerwa. Wysypali się z budynku jak mrówki ze wzruszonego mrowiska i wyszli na miasto, aby zająć się czym niezbyt pożytecznym.
Hansol nie miał ochoty na włóczenie się. Usiadł po turecku na ławce pod rozłożystym drzewem wraz z B-Joo, który wyraźnie był zmęczony, a czekało ich jeszcze parę zajęć. Hansol widząc, że chłopak przymknął oczy z zamiarem drzemki, otworzył książkę i oparł ją sobie na nogach.
Nieważne jak bardzo się starał, nie potrafił się skupić na czytaniu. Odłożył książkę na bok i spojrzał w górę, na błękitne niebo przebijające się przez liście. Ptaki cicho świergotały, wprawiając go w istną melancholię, która po krótkiej chwili zaczęła go aż przytłaczać. Odetchnął cicho, zerkając w stronę drzemiącego chłopaka. Złapał go za dłoń i delikatnie ścisnął.
- B-Joo – zaczął cicho, nie chcąc go gwałtownie obudzić. Po paru sekundach chłopak uchylił powieki i spojrzał na niego. – Poćwiczymy dzisiaj?
Widocznie zaspany zamrugał paręnaście razy, ziewając szeroko. Skinął głową.
- Jasne, czemu nie – wzruszył ramionami, zabierając swoją dłoń i rozczochrał nią swoje fioletowe włosy. – Jak tam twój los?
- Hę? – Hansol przekrzywił głowę, nie wiedząc o co mu chodzi. Nagle, jak strzała wpadła mu do głowy wcześniejsza ich rozmowa. – Ach, to. Wiesz… To mi się po prostu śniło, ale ja w to nie wierzę. Przecież przyszłość sam mogę sobie zaplanować, tak?
B-Joo prychnął cicho, podciągając jedną nogę.
- Przeznaczenie jest już z góry narzucone – odparł, uważnie się mu przyglądając. – Mogę je odwlekać, ale nie przekształcić, bo to niemożliwie. Nigdzie nie jest zapisane co przytrafi się mi czy tobie jutro albo za godzinę. – widząc, że chłopak nie bardzo ogarnia, zamyślił się, aby jakoś prościej mu to wytłumaczyć. – Wyobraź sobie, że los to kartka papieru. Gdy ją zgnieciesz, nadal jest papierem. Jeśli ją porwiesz, nadal nim jest, ale w momencie spalenia na popiół, kończy się jej egzystencja na tym świecie. Podobnie jak z ludźmi. Opętani przez obawy swojej nieznanej przyszłości, wróżb i znaków są skłonni popełnić samobójstwo, aby tego uniknąć. Nawet nie zdają sobie sprawy, że ich przeznaczeniem była śmierć.
Hansol ze skupieniem słuchał jego słów, jednocześnie nad nimi rozmyślając. W momencie, gdy ktoś podbiegł i złapał Hansola za kolana, ten przestraszony wrzasnął i przytulił się do B-Joo, który zaśmiał się w głos.
- Masz coś na sumieniu – zaświergotał długowłosy chłopak, nachylający się nad przestraszonym Hansolem. – Spowiadaj się.
Na głowie miał czarny, kowbojski kapelusz, spod którego jak węże wyłaniały się czerwone włosy. Z wielkim bananem na twarzy, usiadł obok Hansola, wyciągając swoje długie nogi odziane w ciemne rurki. Przysunął się bliżej do wcześniej wystraszonego chłopaka i poruszył brwiami.
Hansol skrzywił się, widząc jego dwuznaczne spojrzenie.
- Nic nie mam na sumieniu, spadaj – odsunął go od siebie, czując się niekomfortowo, po czym pomachał na niego dłonią. – Nikt cię tu nie zapraszał. Idź sobie.
- B-Joo mnie zaprosił – zaśmiał się, poprawiając swój kapelusz, zaś wcześniej wspomniany chłopak puścił mu oczko. Uwielbiali sobie z niego żartować.
Według Hansola, on nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż trzy minuty, ani też zachować absolutnej ciszy. Zawsze coś trajkotał i nie było łatwego sposobu, aby się go pozbyć.
Długowłosy chłopak obciął go wzrokiem, poważniejąc na twarzy.
- Nie za ciepło ci w tym dresie? – zapytał z wyrzutem, a Hansol spojrzał na swój ubiór.
- Faktycznie, dzisiaj jest bardzo ciepło jak na luty, ale – uciął, spoglądając na chłopaka siedzącego obok, który czekał, aż ten dokończy swoją wypowiedź. – Hansollie lubi takie ciuchy.
Był tu dopiero trzeci miesiąc, a już miał ich dość. Z jednej strony cieszył się, że ma kogoś, z kim może pogadać w każdej chwili, ale z drugiej, było to uciążliwie, ponieważ wolał być z B-Joo sam.
- Och, co czytasz? – kapelusznik zabrał mu książkę z nóg, a następnie zamknął ją i spojrzał na okładkę. – Spada Przeznaczenie? Dziwny tytuł.
Zaciekawiony, otworzył ją tam, gdzie tkwiła tekturowa zakładka.
- Rozdział drugi, strona dziewiętnasta – zaczął czytać, a chłopcy przewrócili oczami. – Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem…
Zmarszczył nos, od razu zamykając książkę. Oddał ją Hansolowi, który się zaśmiał.
- Już z tydzień nie mogę przeczytać tej jednej strony – oznajmił, kładąc sobie lekturę na kolanach, następnie przeniósł wzrok na B-Joo, który znowu drzemał. – Pójdziemy poćwiczyć?
Chłopak otworzył oczy i skinął głową, od razu się zgadzając. Zostało im jeszcze jakieś półgodziny do następnych zajęć, więc musieli je jakoś pożytecznie wykorzystać.
- No to chodźmy, nie ma co zwlekać – skwitował B-Joo wstając z ławki, gdy w tym samym momencie usłyszał, że ktoś go woła z oddali.
Zmrużył oczy, ponieważ promienie słoneczne utrudniały mu widzenie. Dopiero po chwili dał radę dojrzeć wołającego go osobnika. Wszędzie rozpoznałby tą postrzępioną, białą czuprynę.
- Hansollie wybacz, ale Xero mnie woła, prawdopodobnie na misję – pomachał im na odchodne i truchtem ruszył pod wejście do szkoły.
Hansol westchnął ciężko, zakładając ręce na tors. Z oczami przepełnionymi mordem, obserwował zachowanie jego największego wroga względem B-Joo, póki nie zniknęli mu z pola widzenia.
- Znowu ci się nie udało – podsumował długowłosy, klepiąc rozjuszonego chłopaka w ramię.
- A-Tom, nie pomagasz – warknął, mając teraz ogromną ochotę coś zniszczyć.
Imię A-Tom pochodziło od jego magii, która jest niebezpieczna, ponieważ jest w stanie rozłożyć wszystko na najmniejsze cząsteczki. Oczywiście biorąc pod uwagę jego aktualny poziom umiejętności, nikomu nie zagrażało niebezpieczeństwo, gdyż na razie jedyne co potrafił rozłożyć na czynniki pierwsze, to był kamień.
Obaj wstali z ławki, a Hansol wyładował swoją agresję na pustej butelce, posyłając ją gdzieś w krzaki.
- Zawsze pojawia się wtedy, kiedy jest najmniej potrzebny – burknął, idąc w stronę szkoły z nadzieją, że już ich nie spotka.
- Spokojnie – A-Tom uwiesił się na jego ramieniu, szczerząc swoje białe kły. – Mało osób lubi Xero, więc nie jest tylko twoim problemem.
Odsunął się od Hansola, widząc jego pełne pogardy spojrzenie. Uniósł ręce w geście obronnym, nie chcąc się już odzywać, gdyż groziło to śmiercią. A-Tom nie lubił wnikać w utarczki ludzi i to na dodatek starszych od siebie, więc wolał przemilczeć całą sytuację. Pomimo, iż był nadpobudliwy, potrafił zrozumieć powagę sytuacji oraz to, kiedy powinien przestać gadać.

Siedząc samemu w ławce, umiejscowionej na końcu, jedynym zajmującym zajęciem było patrzenie przez okno. Spokojnie obserwował ptaki szybujące w powietrzu oraz chowające się w gałęziach wielkiego dębu stojącego nieopodal. Myślał nad tym, co będzie robił, gdy już stąd wyjdzie. Nie chciało mu się pójść do akademika, gdzie zmarnowałby tylko swój wolny czas. Mógłby poćwiczyć swoją władzę nad wodą, ale samemu trudno było stwierdzić, czy widać jakieś postępy.
Przerwał swoje rozmyślania, słysząc pukanie w ławkę. Odwrócił głowę od okna i uniósł brwi, widząc przed sobą dwie dziewczyny.
- Hansol – zaczęła jedna z nich, wyraźnie skrępowana, zaś druga uśmiechała się tylko, zadowolona z tego, iż to nie ona musi mówić. – Przesiadłbyś się do kogoś? Chciałybyśmy usiąść razem, a nigdzie nie ma wolnej ławki…
Wzruszył ramionami, ustępując miejsca. Szczerze mu podziękowały, po czym były pochłonięte bezsensowną rozmową. Rozejrzał się po Sali, a widząc wolne miejsce obok B-Joo, w podskokach podążył do jego ławki.
- Nie ma Xero? – zapytał prosto z mostu, łypiąc na boki.
- Nie ma – odparł cicho, zsuwając się odrobinę z twardego krzesła. – Miałem iść z nim, ale mi się nie chciało.
Uradował się w głębi duszy, jednak fizycznie pokiwał tylko ze zrozumieniem głową. Chociaż resztkę dnia mógł z nim spędzić bez najmniejszych problemów.
Nie chciał mu na razie zawracać głowy, więc otworzył książkę z zamiarem czytania, gdy B-Joo klepnął go w ramię i z uśmiechem na ustach zajrzał mu przez ramię.
- Strona dziewiętnasta, rozdział drugi. Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem… - zaśmiał się w głos i pstryknął mu palcem w nos.
Hansol odepchnął go delikatnie od siebie, udając obrażoną minę. Uwielbiał jego złośliwość, a on odwdzięczał się tym samym.
Przestali się śmiać, gdy do sali wszedł nauczyciel. Z niechęcią zamknął książkę i oparł głowę na ramieniu przyjaciela, wsłuchując się w kolejny wykład, który go nie interesował. Pan-Jestem-Wszędzie-i-Nigdzie-Jednocześnie, czyli A-Tom, wpadł do sali, dysząc ciężko. Przeprosił, po cichu siadając za nimi.
- Hej – zaczepił ich, dźgając palcami w plecy. – Który dzisiaj? Jakaś dziewczyna umówiła się ze mną na dwudziestego piątego, na randkę.
Chłopcy zaśmiali się cicho, nie wierząc własnym uszom. Nie wiedzieli, co on bierze, jednak nie chcieli tego spróbować, bo całe życie być skołowanym nie jest wspaniale.
- Dziewiętnasty – odparł cicho Hansol i w tym momencie, po sali rozniósł się głośny huk, a po dosłownej sekundzie, duszący pył przetoczył się przez salę.
Gdy pył osiadł na ziemię, powietrze przeciął głośny krzyk dziewczyn.